Czy da się zrobić sensowną lekcję z eksperymentami 300 metrów od szkoły, na skwerze z paroma drzewami albo po prostu na przyszkolnym trawniku? W ramach projektu „Zielone Laboratorium – szkoła w terenie” sprawdziło to 2210 uczniów z 132 klas i 109 nauczycieli. Dziś opowiem, co usłyszeli od nich edukatorzy. I dlaczego tak bardzo potrzebujemy lekcji pod gołym niebem, nawet tych krótkich, tuż obok budynku szkoły.
UWAGA
Konferencja podsumowująca projekt odbędzie się 16 grudnia o 18:00 online. Weź w niej udział!
Więcej informacji:
„Zielone Laboratorium – szkoła w terenie”?
To ogólnopolski projekt realizowany przez Miedziowe Stowarzyszenie, finansowany ze środków Ministerstwa Edukacji Narodowej w ramach Programu „Odkrywcy”.
Jego wizja jest prosta:
Przestańmy traktować naukę przyrody jako ślęczenie nad podręcznikiem, a las jak miejsce na wycieczkę.
Zacznijmy uczyć się nauk przyrodniczych tam, gdzie codziennie jesteśmy – wokół szkoły.
W projekcie zrealizowano po kolei:
- stworzenie scenariuszy zajęć terenowych dla III etapów edukacyjnych w Szkole Podstawowej (I-III, IV-VI, VII-VIII)
- nabór szkół z terenów wiejskich i miejsko-wiejskich z całej Polski
- do szkół przyjeżdżają profesjonalni edukatorzy przyrody, którzy prowadzą „pokazowe” zajęcia z wykorzystaniem scenariuszy
- korzystają z prostego zestawu pomocy dydaktycznych (np. lup), który mieści się w plecaku pn. „Zestaw pierwszy raz w terenie”
- równocześnie pokazują nauczycielom, jak takie lekcje prowadzić samodzielnie i przekazują plecak
- nauczyciele prowadzą własne zajęcia z wykorzystaniem tych scenariuszy
- na podstawie raportów nauczycieli wybrane zostają klasy, które otrzymają specjalne nagrody
- całość podsumowuje wspólna konferencja online
Co ważne – to nie były wycieczki do Parku Narodowego.
Lekcje odbywały się w normalnym, 45-minutowym reżimie (bez żadnych wyjazdów, autokarów i kosztów), a teren do prowadzenia zajęć znajdował się maksymalnie 700 m od szkoły… czyli w zasięgu spaceru.
Skala projektu: ile dzieci i ile klas wyszło w teren?
W projekcie wzięło udział:
2210 uczniów,
26 edukatorów,
132 klasy,
109 nauczycieli (w tym wspomagających).
Klasy rozkładały się następująco:
14 klas pierwszych,
22 klasy drugie,
po 20 klas trzecich i czwartych,
22 klasy piąte,
12 klas szóstych,
16 klas siódmych,
7 klas ósmych.
Czyli od „świeżych” pierwszaków po doświadczonych ósmoklasistów – pełen przekrój szkoły podstawowej.
Czy teren wokół szkoły naprawdę się do tego nadaje?
Edukatorzy po przeprowadzeniu zajęć złożyli szczegółowe raporty. Między innymi oceniali teren w promieniu 300–700 metrów od szkoły.
Wynik jest bardzo budujący:
20 razy padło: „teren bardzo dobry”,
10 razy: „wystarczający”.
Przekładając to na prosty język: w większości szkół, zwłaszcza na terenach wiejskich, da się zrobić wartościowe zajęcia w terenie, korzystając z tego, co jest za płotem (albo nawet w obrębie terenu szkolnego).
Czasem był to park. Czasem kępa drzew przy boisku. Czasem zwykły nieużytek, ale z kilkoma gatunkami drzew, liśćmi, szyszkami, kałużą po deszczu. I to wystarczyło.
Jak bardzo zaangażowani byli uczniowie?
Edukatorzy po każdych zajęciach zaznaczali, jak ocenili zaangażowanie grupy.
Mieli do wyboru trzy opcje:
„bardzo zaangażowani” – 18 wskazań,
„zróżnicowane (zależne od klasy / pojedynczych uczniów)” – 9 wskazań.
„umiarkowanie” – 5 wskazań,
W raportach często pojawiały się opinie uczniów:
„Już koniec? Tak szybko?”
„To były najlepsze warsztaty! Kiedy następne?”
„Takie zajęcia to ja mogę cały dzień mieć.”
Jest w tym jedna ważna obserwacja:
dzieci intuicyjnie „czują”, że to jest dla nich dobre.
Ruch, świeże powietrze, dotykanie, eksperymentowanie – to rzeczy, które uczą zupełnie inaczej, niż lektura podręcznika czy wypełnianie zeszytu ćwiczeń. Zostawiają żywsze wspomnienia, lepszy nastrój. I choć nie jesteśmy w stanie tego naukowo zmierzyć: śmiem sądzić, że również długotrwała, ugruntowana wiedza.
Co najbardziej podobało się uczniom?
Z opowieści edukatorów wyłania się bardzo spójny obraz.
Uczniowie polubili:
lupki i „mikroświat” – oglądanie liści, owadów, porostów.
Padały komentarze: „ale śmieszne”, „ale dziwne”, „obrzydliwe… ale super!”.eksperymenty – balon z nasionami, szyszki, chromatografia barwników z liści, liście po zamrożeniu.
szukanie i zbieranie – nasion, owoców, liści; dopasowywanie ich do drzew.
ruch – bieganie po liściach, zabawa w „nasienne łowy”, odgrywanie roli nasion roznoszonych przez wiatr.
Po zajęciach dzieci mówiły:
„Powiem w domu o tych zajęciach, były super.”
„Będę chodzić z rodzicami i rozpoznawać liście.”
„Szkoda, że nie ma dłuższego spaceru.”
Czyli to nie jest tylko „fajna godzina raz w roku”.
To może być początek zmiany patrzenia na własne podwórko.
A co na to nauczyciele?
Nauczyciele:
dziękowali za zajęcia,
przyznawali, że nie mieli pojęcia, ile gatunków drzew rośnie wokół szkoły,
cieszyli się z plecaka i materiałów, które zostają w szkole,
mówili, że to dla nich realna inspiracja, by częściej wychodzić.
W korytarzach szkoły „wieść niosła się” szybko – kolejni nauczyciele szli na lekcję terenową z ciekawością, bo od poprzednich słyszeli, że „było naprawdę dobrze”.
Jest też ważna systemowa refleksja:
nauczyciele i edukatorzy zgodnie zauważają, że jedna godzina lekcyjna to mało na pełne zajęcia terenowe.
Gdyby udało się planować blok chociaż dwóch lekcji, można:
spokojniej przeprowadzić eksperyment,
dać dzieciom czas na stawianie tez, obserwacje, weryfikacje przekonań, wyciąganie wniosków.
Zwłaszcza że wyjście często wymaga więcej czasu na organizację, ubranie się i przygotowanie, niż zwykłe zajęcie miejsca w łąwkach.
Co ten projekt tak naprawdę zmienia?
Z mojej perspektywy – i z perspektywy edukatorów, którzy wypełniali ankiety – projekt „Zielone Laboratorium” zrobił kilka ważnych rzeczy naraz:
pokazuje, że teren jest na wyciągnięcie ręki – nie trzeba jechać na wycieczkę, żeby zobaczyć przyrodę „na żywo”;
daje dzieciom doświadczenie: lekcja może być na zewnątrz, w ruchu, z prawdziwymi liśćmi, nasionami i owadami, a nie tylko z rysunkami w książce i kartami pracy;
dodaje odwagi nauczycielom, którzy widzą, że w praktyce nie jest to wcale trudne i dostają konkretny sprzęt oraz scenariusze.
Czy to rozwiązuje wszystkie problemy systemowe edukacji przyrodniczej? Oczywiście, że nie.
Ale w ankietach często przewijała się opinia:
„Dzieci potrzebują tego typu zajęć”.
Bycie na świeżym powietrzu CODZIENNIE to jest normalna, fizjologiczna potrzeba tak jak picie, jedzenie, sen czy poczucie bezpieczeństwa. Nie można tego dzieciom odbierać. Wręcz przeciwnie, trzeba robić wszystko, aby im to umożliwić i ułatwić.
Poza tym w terenie tuż przy szkole można realizować założenia podstawy programowej i efektywnie nauczać przedmiotów przyrodniczych. Bez drogo wyposażonego laboratorium, bez multimediów czy sprzętów, których obsługi trzeba się dodatkowo uczyć.
Jeśli jesteś nauczycielem / dyrektorem…
…możesz zabrać z tego tekstu kilka pytań do siebie:
gdzie w promieniu 300–700 metrów od Twojej szkoły / placówki jest miejsce, które mogłoby stać się „zielonym laboratorium”?
jakie proste eksperymenty możesz zrobić z dziećmi, używając tego, co masz pod ręką?
jak dopilnować, aby dzieci codziennie spędziły trochę czasu na świeżym powietrzu?
I chyba zgodzisz się, że w naszej pracy najbardziej dopingują te momenty, gdy uczeń po lekcji mówi:
[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]„To była najlepsza lekcja. Kiedy następna?”







