fbpx

Via Alpina

Via Alpina to tak naprawdę sieć szlaków w ośmiu alpejskich krajach. Najdłuższy szlak oznaczony jest kolorem czerwonym. Zaczyna się w Trieste, kończy w Monako i podzielony jest na 161 jednodniowych odcinków. W 2017 roku wraz z dwoma przyjaciółmi przeszliśmy zaledwie niewielki, 8-dniowy kawałek z Wurzenpass do Wolayersee Hütte. Później zeszliśmy w dolinę do miejscowości Forni Avoltri, skąd ja pojechałam autobusem do Wenecji, a oni poszli dalej. Historię tej przygody opisywana na bieżąco w zeszycie (z kilkoma współczesnymi komentarzami) przeczytasz poniżej.

Jeśli szukasz dokładnego opisu szlaku, lepiej zajrzyj tutaj, albo tutaj.

Takich dwóch jak nas trzech, to nie ma ani jednego: bohaterowie przygody.

Michał. Jest jak duży, łagodny miś z rzęsami długimi jak u jelonka Bambi. Zadziwiające, że we wczesnej młodości obijał cudze pyski na osiedlu. Stoik. Pogodny i bezproblemowy. Bezpośredni. Towarzyski. Zainteresowany wieloma rzeczami.

Paweł. Lubi dobre kino. Rowery to jego żywioł. I sauna. I dalekie, dzikie podróże. No i jedzenie. Jeść i przygotowywać. Mówi dużo, gdy się wkręci, a potem milczy kilometrami wyłączywszy się od świata. A potem za to przeprasza.

Ja. Przepracowana na co dzień dziewczyna mieszkająca samotnie w Górach Kaczawskich. Lubi spacerować, maszerować, łazić, włóczyć się. Lubi też muzykę i śpiew, przekraczać własne granice i udowadniać światu, jaka to jest dzielna.

Jak to się zaczęło?

Dwóch facetów decyduje się rzucić wszystko i pójść do Mediolanu na piechotę. Ścigają się z dwoma innymi zespołami, po drodze muszą realizować różne wyzwania i chwalić się w mediach społecznościowych, bo sponsorzy zasilą wybrany przez nich szczytny cel.

Zostali wyposażeni w dobry sprzęt turystyczny i plan trasy, ale w kieszeniach mają pusto, maszerują i kombinują gdzie tu za darmo rozbić namiot albo przytulić głowę do prawdziwej poduszki. Za sprawą couchsurfingu 2 lipca 2017 trafiają do mnie, do Wojcieszowa w Górach Kaczawskich. Tak się właśnie spotykamy pierwszy raz. Gdy opuszczają mój dom następnego dnia, to spotkanie nie daje mi spokoju.

3/07/2017, Wojcieszówwidok na Skopiec. Poszli w tamtą stronę. Za nami noc świetnych rozmów, słuchania muzyki, grania na gitarze, śpiewania. I najmocniej przeszywające wszystko pytanie-propozycja: „Pakuj plecak i chodź z nami”. I tak cały dzień myślę o tym.

Ponieważ bardzo ich polubiłam, postanowiłam skorzystać z zaproszenia. W moim życiu nie było może miejsca na trzy miesiące marszu, ale dwa tygodnie dało się wykrzesać…

7/07/2017, Wojcieszów. Minęło 4 dni jak stąd poszli. I nie mogę przestać o nich myśleć. Kupiłam więc bilety, aby do nich dołączyć. 3 września do Lublany, 17 września z Wenecji do domu. Będę miała 14 dni alpejskiego marszu. Chciałabym napisać więcej, ale to nie ma znaczenia. Czuję znów, jak dawniej, spokój, brak ciśnienia, radość. Luz. Jest lato. Ja znów pójdę w góry.

Oni cały czas szli, piechotą przez Czechy i Austrię, a ja dołączyłam do nich dwa miesiące później, aby przejść razem chociaż kawałek…

via alpina pakowanie
Zawartość mojego plecaka.

Początek wspólnej podróży

4/09/2017, w autobusie do Lublany. Zasnęłam za Wrocławiem, obudziłam się w Budapeszcie. Lubię tak podróżować. Zaczyna się przygoda, na którą tak czekałam! Ten uśmieszek, specyficzny, sugerujący dumę i zadowolenie, a także poczucie wolności i radość nie chce mnie od wczoraj opuścić. Po prawej Balaton. Ogromny!

Chłopaki zboczyli trochę z kursu, aby spotkać mnie na dworcu autobusowym w Lublanie. Znaleźli jakieś lokum na Airbnb, którego właścicielka nie chciała nas opuścić, taka była nimi zachwycona. Rano stanęliśmy ramię patrząc w jedną stronę — oni już wprawieni, a nawet lekko znużeni długą podróżą, a ja zupełnie zielona i przerażona ciężarem własnego plecaka.

5/09/2017, zamek w Lublanie. Ciepło. Tak na krótką bluzkę i spodenki, ale nie za ciepło. Leżymy w cieniu na zamkowym wzgórzu. Z góry widać Alpy. Największe — te na północy świecą białymi wapiennymi turniami. Tam idziemy.

Via Alpina od Pecu do Wolayerseehutte

Na czym polega taka wyprawa? Trzeba po prostu iść… Zostawiam Was ze wpisami z mojego dziennika. Dziś, po tylu latach nie umiałabym tak dokładnie tego przedstawić.

6/09/2017, Peć, 1509 n.p.m., Słowenia / Austria / Włochy. Paweł mówi, że ten widok jest tak nierealny, a jednocześnie tak wyraźny, że wygląda jak fototapeta. Coś w tym jest. Przed nami Triglav. Namiot stoi w takim miejscu, że bliżej nieba to się chyba nie da. Dzisiejsze podejścia były ostre, ale jednocześnie dystans w sam raz na rozgrzewkę. Choć nie wiem ile, właściwie wszystko jedno. Liczby są tak mało istotne, wszystko jest tak mało istotne.

7/09/2017, nie wiem gdzie, Austria. Lało dzisiaj w nocy sążnie i zmoczyło mi pół garderoby (te pół, które nierozważnie zostawiłam na zewnątrz). Dudnienie deszczu o namiot od razu mnie obudziło i nie dało już więcej spać. Na chłopakach nie zrobiło to większego wrażenia, po dwóch miesiącach z okładem w drodze to dla nich chleb powszedni. Ja za to czuję, jakim jestem wygodnickim mieszczuchem. Biodra się panience odgniatają od spania na karimacie.

8/09/2017, Feistritzer Alm, Austria. Kawa. Chłopaki w świetnym humorze, bo śmieją się z siebie nawzajem. Ja w świetnym humorze, bo o niczym niemyślę, nawet o rozdzielaniu słów spacją. Zgrupowanie małych drewnianych domków pasterskich na hali to Alm po tutejszemu. Spaliśmy w takim wczoraj. To znaczy nie w domku, tylko w schowku na narzędzia. Ale dostaliśmy wieczorem wino i sznaps, a rano kawę i suchą bułkę z rodzynkami i z masłem na śniadanie.

Nawet myjemy zęby trzy razy dziennie. Moje mięśnie już niemal w całości przyłączyły się do związku zawodowego założonego wczoraj przez pośladki, na szczęście negocjacje wygrywam wciąż ja. Po prawie całym dniu w mleku, czego Paweł nie mieszkał okrasić pełnymi dramatyzmu zdjęciami, dziś nareszcie coś widać. Uświadamia mi to, jak wysoko jestem i jak głęboko mam wszystkie sprawy, które zostały tam na dole. Po powrocie do domu zapewne widok z okna nie będzie już mi się wydawał tak imponujący, jak kiedyś, ale hej, czego się nie oddaje dla takiej przygody?

10/09/2017. Gdzieś w Alpach. Od środy nie zeszliśmy w dolinę. Jest niedziela. Związek zawodowy mięśni został rozwiązany odkąd pośladki stwierdziły, że nie jest im tak źle w nowym ustroju. Żadne specjalnie odkrywcze myśli nie przychodzą mi do głowy. Warunki są trudne, więc staram się nie mieć na nic nadziei, a na pewno nie na ciepło i prysznic.

12/09/2017. Zollnerseehutte (1738 m n.p.m.). Około 1600 m n.p.m. zaczął padać śnieg. Tutaj wszystko już jest pokryte białą, błotnistą breją. Po tygodniu skończył się spacer, a zaczął się sport. Chłopcy pochwalili mnie wczoraj, że twarda ze mnie dziewucha, mam nadzieję, że nie za wcześnie. Niemka z Dresden o imieniu Christin podarowała mi swoje przeciwdeszczowe spodnie, dzięki czemu o godzinę dłużej od nich byłam sucha. Ciało nie marudzi szczególnie, stopy dają radę bez odcisków, a w tej temperaturze to nawet nie szkodzi, że przez większość czasu jestem brudna. Te góry są ogromne. Jest poniedziałek, maszerujemy od wtorku, w dolinie ostatni raz byliśmy w środę. To druga nasza noc w schronisku, poza tym tylko namiot. Jednak nocami pada i śpiwór moknie. A respekt do gór rośnie.

14/09/2017, Wolayerseehutte. Jutro ostatni dzień. Nie chce mi to wyjść z głowy odkąd tu przyszliśmy. Bo dopóki szliśmy, nie myślałam o niczym. A przynajmniej nie pamiętam. W tych austriackich Alpach przyroda zachwyca, ale gościnność nie bardzo. Pasterskie chaty są bez wyjątku pozamykane. W schroniskach nie ma atmosfery pomocy, zrozumienia. Każda niemieckojęzyczna ekipa głośno się śmieje i popija piwo, ale nie zauważa nikogo dookoła siebie. Jestem autentycznie zdegustowana.

Wszystko, cholera, się kiedyś kończy.

16/09/2017, Wenecja. Ogromne, ogromne Alpy zasnute chmurami majaczyły z pociągu na horyzoncie. Jestem brudna i śmierdzę. Głównie wilgocią i potem. Od chodzenia po weneckim bruku już pieką stopy. Zaszyłam się w kawiarni, żeby naładować telefon i dać sobie zastrzyk kofeiny. Wenecja. Takie romantyczne miasto. Gondole, światełka. Cholerny labirynt! Tłum wali jedną główną ulicą, wystarczy jednak odejść jeden krok w bok, a człowiek czuje się jak w mrocznej platformówce. Zwłaszcza o tej porze dnia. Poza tym pewnie wszyscy tutaj mają reumatyzm. Ja bym miała.

17/09/2017, Wiedeń, McDonalds na Stepansplatz. Tak, właśnie tak. Ta kanapka z kurczakiem i bananowy milkshake to mój protest song. Przyjechałam tu półtorej godziny temu, taki czas udało mi się już zabić. Bo to tu właśnie robię, zabijam czas, robię wszystko, żeby minął. Ale czemu? Może ten czas jest tak samo wartościowy, jak ten, który tak bardzo NIE chciałam, aby upłynął?

Podsumowanie

To był początek pięknej przyjaźni, która trwa do dzisiaj. Na co dzień mieszkamy rozrzuceni po trzech krańcach Polski, ale w międzyczasie odbyliśmy kilka krótszych i dłuższych podróży, w których czasem towarzyszyły nam też inne osoby. We wszystkich spotkaniach jest motyw przewodni — góry.

Widzę, że wciągnął Cię ten artykuł!
Może masz ochotę na więcej takich?

Dołącz do Klubu Mądrej Edukacji Przyrodniczej.

Co tydzień ciekawostki przyrodnicze, rekomendacje książek i artykułów, inspiracje do pracy z dziećmi prosto na Twoją skrzynkę!

Tutaj jest moja polityka prywatności.

Kto to napisał?

Julia. Zachwycam dzieci przyrodą (głównie nietoperzami), rysuję ilustrowane mapy, uważam, że kawa to życie, a każdą wolną chwilę spędzam w lesie (z psem Newtonem).

Ten materiał jest wartościowy?

Odwdzięcz mi się stawiając kawę (a ja kocham kawę)!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…albo zostań moim wirtualnym sponsorem!

Chcesz więcej takich ciekawostek?

Dołącz do Klubu Mądrej Edukacji Przyrodniczej!

Co będziesz z tego mieć?

  • ciekawostki przyrodnicze, z którymi możesz zaimponować w towarzystwie,
  • materiały i inspiracje do przyrodniczej zabawy i nauki z dziećmi (idealne dla rodziców, nauczycieli i edukatorów),
  • dawkę edukacyjnego designu, który dobrze robi w mózg i w serduszko,
  • najnowsze artykuły i treści ode mnie oraz polecajki — wybitne treści wyszperane w internecie

Tutaj jest polityka prywatności.

Podoba Ci się to, co robię?

Jeśli uważasz, że to, co robię jest fajne i warto to wspierać, to postaw mi kawę! Twoja kawa zasili moje kreatywne zapasy i dodatkowo wywoła uśmiech na mojej twarzy… bo ja uwielbiam kawę! 😉

Czujesz, że chcesz coś dodać?

Chętnie poczytam o Twoich spostrzeżeniach, historiach, będę również wdzięczna za krytyczne uwagi, dodatkowe materiały albo zwykłe przybicie piątki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.

Dzięki za bycie częścią tej niesamowitej społeczności!